Przeskocz do treści

1

Tester Migawki - wygrzebany z szafki projekt, który stał się inspiracją do pobawienia się laserem, oscyloskopem i napisania tego wpisu
Tester Migawki - wygrzebany z szafki projekt, który stał się inspiracją do pobawienia się laserem, oscyloskopem i napisania tego wpisu

Sprzątałem w magicznym miejscu i znalazłem jeden ze swoich projektów. Projektów z dawnych czasów. Projektów bez sensu. To znaczy z sensem, ale bez sensu. Idea urządzenia miała sens, dla mnie nawet bardzo duży. Założenia... mogłyby mieć sens, gdyby nie narzucone ograniczenia - a tak, to fantazja poniosła mnie trochę za daleko. Ograniczenia zaś - te już nie miały sensu w ogóle, im więcej czasu mija od wiekopomnej chwili pierwszego uruchomienia urządzenia - tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu.

Zapraszam na przydługą opowieść, pełną dywagacji, o tym jak zmierzyć czas otwarcia migawki w aparacie, o samych aparatach oraz o tym jak robić i przede wszystkim jak nie robić elektroniki.

Trzy płytki wchodzące w skład testera migawki
Trzy płytki wchodzące w skład testera migawki

Na płytkach wytrawiony jest rok - 2006. To były czasy, kiedy zdjęcia robiłem jeszcze Chinonem CM-4 albo już Chinonem CG-5. Na pewno z Zenitem TTL już wtedy nie biegałem. Chinony miały bagnet K i ten system pozostał ze mną do teraz. W tamtym okresie chciałem wiedzieć o fotografii wszystko. "I want it all and I want it now". Dotyczyło to także sprzętu. Chinon był u nas szerzej nieznany i pozostał zapomniany, ale sprzęt robił naprawdę wysokiej klasy.

Chinon CG-5
Chinon CG-5

CG-5 według mnie spokojnie mógł konkurować z Pentaxem ME Super. Zresztą, co tu dużo mówić, mamy 2018 rok, a ja nadal od czasu do czasu robię tym aparatem zdjęcia (choć przyznam, że ostatnie "od czasu" było dosyć dawno... pora to nadrobić) i spisuje się bez zarzutu. Wracając do tematu - obsesja na punkcie sprzętu i chęć zdobycia całej wiedzy - zaowocowała tym, że chciałem dowiedzieć się, na ile precyzyjne są migawki w aparatach. Wymyśliłem sobie więc prymitywny, ale jak mi się wydawało, bardzo dobry sposób pomiaru czasu otwarcia migawki. Otóż - chciałem świecić (obojętnie, czy przez obiektyw, czy bezpośrednio) na migawkę, a po stronie kliszy zamierzałem umieścić fototranzystor i reszta miała być już prosta. Migawka otwiera się, fototranzystor jest oświetlany, zaczyna przewodzić, zaczynamy liczyć czas, migawka zamyka się, fototranzystor przestaje przewodzić, kończymy liczyć czas. Wynik.

Mniej więcej tak (tylko to już wersja 2.0 ultra laser edition powstała na potrzeby tego wpisu):

I tu stało się to, co stać się musiało. Skończyła się teoria, a zaczęła się praktyka - czyli wszystko koncertowo zaczęło się tentegować.

Na papierze wszystko wyglądało dobrze. Fototranzystory, których użyłem miały czas włączenia i wyłączenia na poziomie pojedynczych mikrosekund. W dodatku różnica pomiędzy tymi czasami była znikoma (jedna, może dwie mikrosekundy) - więc się wzajemnie znosiły w moim pomyśle. Dobrałem takie, które pracowały w podczerwieni, więc światło dzienne miało nie być problemem. Oświetlać chciałem diodą podczerwoną. Maksymalna częstotliwość z jaką mógł pracować czujnik była na poziomie ponad 100kHz.

Zbocza sygnału - czujnik po stronie obiektywu
Mierzony czas - 1/1000 sekundy. Gdzie się podział mój błąd szacowany na poziomie 1% ?

Aparaty, jakie były w moim zasięgu dysponowały najkrótszym czasem 1/1000 sekundy. Sprzęt, o którym wtedy tylko "ktoś, gdzieś" słyszał - 1/4000 a nawet 1/8000 s. Uznałem, że przyjmę za najkrótszy czas 1/8000, zaokrąglę do jednej dziesięciotysięcznej, czyli 100 mikrosekund. Głupio było jednak mieć rozdzielczość na poziomie tego co się mierzy, więc przyjąłem, że generator będzie działał na 100kHz, to nam daje impuls co 10 mikrosekund, w granicy działania fototranzystorów, a jednocześnie rząd wielkości więcej niż mierzony najkrótszy czas. W przypadku mojego sprzętu - dwa rzędy wielkości więcej. Widziałem świat w różowych barwach. Teraz mógłbym się zgodzić, że do tej jednej tysięcznej to jeszcze można by zastosować. Ale ale, wszystko się wtedy składało, błędy mi się znosiły - czas włączenia tranzystora był prawie identyczny jak czas wyłączenia; założyłem, że kurtyny w migawce przesuwają się w tym samym tempie, więc wypadkowa wynosi równe zero kropka zero sekundy i można o tym nie myśleć, dla czasu 1/1000 będę miał błąd na poziomie 1%...

.. tylko, że w swoim pędzie do wiedzy jakoś nie do końca zdawałem sobie sprawę, jak działa migawka szczelinowa. Byłem święcie przekonany, że niezależnie od czasu zawsze działa tak samo. Opada przednia kurtyna, naświetlana jest klatka przez wybrany czas, po czym opada tylna kurtyna i koniec. Myślałem, że kurtyny opadają tak szybko, że jest to pomijalne. W zasadzie jest to prawda. Tylko, że ta prawda kończy się w okolicy jednej sześćdziesiątej sekundy w przypadku aparatów, o których wspominam - i niewiele się zmieniło do dziś. To co dzieje się w przypadku krótszych czasów można opisać tak samo, z jedną, małą różnicą. Otóż - tylna kurtyna migawki zaczyna opadać zanim przednia do końca opadnie. Klatka filmu (a obecnie - matryca) nie jest naświetlana w całości - tylko przez przesuwającą się szczelinę pomiędzy kurtynami migawki.

Appearance of the shutter at various speeds

To generuje kilka ciekawych efektów - zdeformowane obrazy szybko i prostopadle do ruchu migawki poruszających się obiektów czy ograniczenie minimalnego czasu synchronizacji ze zwykłą lampą błyskową. Ma to także wpływ na to, jak długo oświetlony jest fototranzystor w moim projekcie - nie jest płaski, nie znajduje się przy samej migawce. To powoduje, że rejestruje dłuższe czasy, niż powinien.

Wskaźnik laserowy
Wskaźnik laserowy

Metoda nie jest jednak tragicznie beznadziejna. Oświetlenie za pomocą punktowego światła, na przykład ze zwykłego wskaźnika laserowego powoduje, że wyniki są dużo bardziej wiarygodne. Niestety na pomysł zastosowania lasera wpadłem dużo później... ale teraz na potrzeby wpisu zbudowałem sobie na szybko "makietę" projektu, ze wskaźnikiem laserowym i oscyloskopem w roli miernika. Wyżej mogliście zobaczyć film z pomiarem czasu otwarcia migawki przez 4 sekundy. Poniżej czasy ciekawsze, na przykład jedna tysięczna:

Mam kilka wniosków z tej zabawy:

  • zdecydowanie lepsze rezultaty pod względem stromości zbocza impulsu generowanego przez fototranzystor uzyskałem umieszczając źródło światła po stronie migawki, a czujnik od strony obiektywu. Sami zobaczcie:
    Zbocza sygnału - czujnik po stronie migawki
    Zbocza sygnału - czujnik po stronie migawki
    Zbocza sygnału - czujnik po stronie obiektywu
    Zbocza sygnału - czujnik po stronie obiektywu

    Nie mam pomysłu skąd taka różnica.

  • duże znaczenie ma geometria - jeżeli migawka nie jest prostopadle względem strumienia światła mamy kolejne błędy:
    Migawka w płaszczyźnie nieprostopadłej do strumienia światła
    Migawka w płaszczyźnie nieprostopadłej do strumienia światła

    Przykład powyżej jest wykonany już pod sporym kątem, ale nawet w przypadku niewielkich zmian w położeniu źródła światła i czujnika względem migawki, różnice potrafią sięgać od dziesiątek do nawet setek mikrosekund.

  • w przypadku dłuższych czasów metoda daje satysfakcjonujące rezultaty - poniżej pomiar jedynego w tym aparacie czasu mechanicznego: 1/60 sekundy oraz najdłuższego manualnego: 4 sekundy:
    Pomiar czasu 1/16 sekundy
    Pomiar czasu 1/16 sekundy

    Pomiar czasu 4 sekundy
    Pomiar czasu 4 sekundy

Na koniec jeszcze jeden film, tym razem ćwierć sekundowe otwarcie migawki, także zmierzone całkiem dokładnie:

Zostawmy jednak fotografię i wróćmy do elektroniki. Projekt nazwany szumnie "Testerem migawki" nigdy nie miał wyglądać tak jak na filmach powyżej. Miał tylko zliczać czas (w dziesiątkach mikrosekund) i go wyświetlać. Marzyła mi się automatyczna zmiana zakresu i wyświetlanie 4 cyfr. Całość miała być prosta, zgrabna i superfajna. W tamtym czasie byłem tradycjonalistą (nie, żeby mi się jakoś później odmieniło) i chciałem to zrobić na mikrokontrolerze 8051. Do tego wyświetlacz LCD i gotowe.

I tak to miało być zrobione.

Niestety pojawił się "projekt" z cyfrówki. Postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zrobić coś, co chciałem zrobić, a jednocześnie zaliczyć tym przedmiot. Dla osób postronnych nie brzmi to pewnie jeszcze źle, ale pojawiły się pewne ograniczenia, które z miłego projektu zrobiły wrzód na...

Wszystkie układy scalone, z których zbudowany był tester migawki
Wszystkie układy scalone, z których zbudowany był tester migawki

Całkowicie odpadała logika programowalna, mikrokontrolery itp. To był już podobno XXI wiek, więc można było korzystać z takich nowości jak scalone bramki logiczne, prosto z roku 1961; czy nawet scalone liczniki, dekodery BCD czy, klękajcie narody - multipleksery! Niejako z automatu (nawet ja miałem trochę instynktu samozachowawczego) odpadał równocześnie wyświetlacz LCD. Dosyć szybko zrezygnowałem z pomysłu automatycznej zmiany zakresu (rezygnacja ów była moim przebłyskiem geniuszu, bo co prawda wymyśliłem jak to zrobić... na papierze, ale w rzeczywistości groziło mi zalutowanie się na śmierć). W kwestii wcześniej wspomnianego wyświetlania wyboru dużego nie było - padło na diodowe wyświetlacze siedmiosegmentowe (jedno muszę przyznać - one nawet teraz wyglądają przepięknie).

Kablowe spaghetti
Kablowe spaghetti

Tutaj wkroczyła jednak matematyka - wynik miał być wyświetlany z rozdzielczością 10 µS. Ze zmiany zakresu zrezygnowałem. To znaczy, że do wyświetlenia jednej sekundy potrzebujemy sześciu cyfr: 1 s = 100000 x 10 µS. Ale przecież aparaty mają czasy nawet 30 sekund... 30 sekund mieści się na 7 cyfrach, ale tak nieparzyście robić... no to damy 8 cyfr.

No i tu się zaczęło... 8 cyfr, to 8 dekoderów bin->7seg - nie, będziemy multipleksować, jeden dekoder, multiplekser albo dwa i już mamy liczbę scalaków pod kontrolą. Ale liczymy do stu milionów... no i się rozmnożyło - generator, multiplekser czy dwa, liczniki, dekodery. Na papierze wyglądało to całkiem przyzwoicie. Skończyło się na 16 scalakach, 8 wyświetlaczach i garści elementów dyskretnych. Szesnaście układów po 14 - 16 nóżek. Co to oznacza chyba się domyślacie - jeżeli nie - widać na zdjęciach.

Drukowałem w 3D zanim było to modne... bez drukarki
Drukowałem w 3D zanim było to modne... bez drukarki

W dodatku miałem kolejny doskonały pomysł - to musi wyglądać. Obudowa więc będzie jak najmniejsza. Projekt zaczął ewoluować z 2D - jedna płytka, w pełne 3D - skończyło się na trzech dwustronnych płytkach, jedna nad drugą, lutowanymi w zasadzie obustronnie. Wyobraźcie sobie uruchamianie tego układu. Dysponowałem wtedy multimetrem. I tyle.

Najcenniejsza nauka, jaką wyniosłem z tego dzieła, jest dosyć nietypowa. Otóż bardzo, ale naprawdę bardzo, dużo czasu straciłem na poszukiwanie przyczyn "problemów z dolnej części pleców". Poszczególne elementy niby działały, ale nie do końca, tablice prawdy momentami nie zgadzały się z tym, co działo się w układzie. Winowajczynią okazała się pasta lutownicza. Używałem układów z epoki - to użyłem i pasty lutowniczej z epoki. Niestety była tak wiekowa, że wykształciła świadomość. A jak wiadomo - impulsy nerwowe działają na prąd.

Ta gorsza strona trzeciego wymiaru
Ta gorsza strona trzeciego wymiaru

A prąd lepiej płynie w przewodnikach. Więc miałem pastę lutowniczą, która przewodziła prąd. Tak trochę. Bo to dopiero początek cywilizacji był. Rezystancja na poziomie dziesiątek kiloomów pomiędzy dwiema ścieżkami.

Wystarczyło.

Później było już z górki. Projekt działał, przedmiot zaliczyłem, do projektu nie wróciłem.

Rozkładając go teraz, widzę jednak, jak bardzo był nieudolny. Tutaj nie chodzi o to, że popełniłem cały szereg błędów. Te błędy były do popełnienia i do wyciągnięcia wniosków. Tutaj chodzi o to, że te błędy nigdy nie zostały poddane krytyce. Nikt ich nigdy nie zauważył i nie wytknął. Układ działał, w środku nie było procka, to super; następny.

A co boli najbardziej:

  • fetysz używania stabilizatora 7805. Pakowałem go wszędzie. Jednocześnie rezygnowałem z zasilania sieciowego, bo transformatory kosztują, bo są duże, bo można użyć zasilacza, na przykład 9V, albo 12V - będzie super, mam układ niezależny od zasilacza, bo sobie zrobię swoje własne 5V. Własne, najlepsze. Przetwornice to jak wiadomo czyste zło.
  • zero tłumienia zakłóceń i zasilanie prowadzone na hurra. Użyłem szesnastu układów TTL (no dobra, w większości serii HC i HCT, ale...) - ile widzicie na zdjęciach, na przykład, kondensatorów przy nich ?
  • wzorzec czasu zbudowany na przerzutniku Schmitta i układzie RC... w projekcie, który o mierzenie czasu się opierał i była to najważniejsza kwestia.
  • eklektyczne podejście do serii używanych układów, dopatrzyłem się 74 serii LS, HC, HCT i 64 z CEMI, które są nie wiadomo czym - S ? LS ? Standardowe ?
  • stracony czas. Wymyślenie i zaprojektowanie układu, łącznie z zasymulowaniem w Electronic Workbenchu (w boskiej wersji 5.12) zajęło mi pewnie jeden wieczór. Na tym powinien się ten projekt zakończyć. W zamian straciłem całe dnie na projektowaniu płytek, upychaniu tego w obudowie, lutowaniu w 3D, uruchamianiu układu bez właściwych narzędzi i powielaniu błędów. Mógłbym w tym czasie rozrysować z 10 innych rzeczy. Ale kto by sprawdzał 10 projektów...

Mimo wszystko warto podsumować i zakończyć pozytywnymi wrażeniami:

  • udało się zdobyć unikalną wiedzę na temat przewodzącej pasty lutowniczej
  • układ naprawdę działał !
  • zostały mi fajne wyświetlacze siedmiosegmentowe na płytce, którą w zasadzie da się "zaimportować" do innego projektu
  • pobawiłem się laserem i oscyloskopem na starość
  • mój Chinon nadal trzyma formę
  • posprzątałem w szafce
  • nie kręci mnie już używanie 7805 (LM317 też nie).

To jeden z tych wpisów, których nie ma jak rozpocząć. Po prostu - chcę Wam przedstawić niesamowicie "klimatyczną", a jednocześnie niedocenioną i nieznaną muzykę.

Poznajcie Fotoplastikon. Polski Tangerine Dream pomieszany z Kraftwerkiem i italo disco. Do tego trochę Jean Michel Jarre-a. Pamiętam pierwsze spotkanie - to był Technological Landscape, gdzieś pomiędzy 2006 a 2010 rokiem, bliżej tej pierwszej daty.

Obejrzyjcie "teledysk" - industrial wręcz się z niego wylewa, obraz doskonale współgra z muzyką. Zaś sama muzyka. Szczerze mówiąc, to nie wiem co napisać. Jest niesamowicie płynna, wlewa się przez uszy prosto do świadomości i praktycznie momentalnie wywołuje niepokój. Poczucie odizolowania czy wręcz osamotnienia. Myślę, że tak mógłbym się czuć, jako jednoosobowy członek wyprawy w nieznane, w chwilę po starcie rakiety. "Ground Control to Major Tom". To dla mnie muzyka idealnie ambiwalentna - wywołuje raczej te mniej przyjemne emocje, ale jest tak niesamowita, że nie można jej przestać słuchać. Zrobiłem wielkie wow słysząc to po raz pierwszy i robię wow do teraz.

 

Skoro wystartowaliśmy na misję, to

warto zapoznać się z kolejnym genialnym utworem. Oczywiście - teledysk także tutaj stoi na wysokim poziomie. W dodatku jest "branżowy" - "Elektroniczna Maszyna Cyfrowa"... sami rozumiecie. Maszyny do pisania "Optima" używałem nawet osobiście. Wydaje mi się to już dużo bardziej radosne, chociaż, zwłaszcza na początku także z pewnym niepokojem, ale raczej takim "optymistycznym" przed nieznaną przygodą, co do której mamy dobre przeczucia.

No i dotarliśmy. Dotarliśmy na Wyspę Wynalazców.

Spotykamy Wielkiego Elektronika. Można powiedzieć, że to wtórna twórczość, "teledysk" posklejany z filmu. Ale to JAK to jest zrobione, określa jak fajne to jest. Naiwne, radosne, brzmiące jak soundtrack z Lotusa (taka gra...)

Gdyby ktoś był ciekaw tekstu, to tu jest oryginał:

Poza tym - żelazko strzelające makaronem (choć w tym fragmencie nie strzela - zawsze będzie głęboko w moim sercu).

Po czymś takim, już tylko zagłada:

Wracamy do klimatów pierwszych utworów, także w sferze wideo. Podoba mi się jak, mimo pozornej monotonii, subtelnie zmienia się nastrój - od początkowego zaskoczenia, zagrożenia i niepewności, po bojowy, walczący, aż po wielkie bum. Na niesamowity efekt składa się tu wszystko - muzyka, montaż, filtry.

 

Zajrzyjcie na kanał Fotoplastikona, jest tam trochę więcej - tutaj wybrałem tylko to, co mi się podoba najbardziej i co, gdyby zostało w jakiś sposób wydane - kupiłbym bez zastanowienia (OK - da się dostać "Technological Landscape" i "Misję Profesora Terbovena" w formie Limited Edition na winylu, wydane w ilości chyba kilkudziesięciu sztuk, ale dostępność i cena trochę zabijają - w dodatku każdy utwór na innej płycie. Jest jeszcze kwestia tego - jak to zostało wytłoczone - niestety nie wiem).

Podobno bez ryzyka nie ma zabawy. Historia jest dosyć banalna i znana. Kupowałem całkiem co innego. Przez przypadek zauważyłem JE. Przyciągały niczym magnes. Te okładki. Ten tytuł. Ta historia zaklęta w kawałku plastiku. W dodatku oryginalnie zafoliowane - dziewicze. Nie mogłem się powstrzymać - zaryzykowałem równowartość dwóch paczek fajek i nabyłem:

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From Poland and East Germany

Wygląd tegoż jest tak zły, tytuł tak przerażający, że w zasadzie spodziewałem się najgorszego. Z drugiej strony - mogło być tylko lepiej.

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From

Więc jak jest? Powiem tak - gdyby albumy okazały się tak złe na jakie wyglądają, ten post nigdy by nie powstał, bo nie miałoby to sensu. Dodam, że album "East Germany" przypadł mi zdecydowanie bardziej do gustu i od niego zacznę. Obie kasety są fenomenalnie zrealizowane pod kątem technicznym - świetnie nagrane, z bardzo dobrą stereofonią, w Dolby NR. Wyglądają ekstremalnie tandetnie, ale brzmią niesamowicie. Gdyby jeszcze były chromowe... Poza obleśnymi naklejkami na kasetach, reszta wydania jest bardzo przyzwoita. Dostajemy rozkładane "książeczki", na dobrym papierze, z krótkimi wzmiankami o każdym z prezentowanych artystów. Dodatkowo szybkie wprowadzenie do tematu itp. Widać dbałość o szczegóły - są nawet polskie znaki w polskich nazwiskach i tytułach (co jest niewykonalne dla zachodnich wydawców nawet teraz - a Erdenklang w 1991 roku dało radę... Całość sprawia wrażenie, jakby była wydana z pasją i od serca.

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From EAST GERMANY

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From East Germany
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From East Germany

Strona A rozpoczyna się z pompą. Utwór Rainera Oleaka, o krótkim i prostym tytule "In den Bäumen heult der Sturm chaotisch sein Zigeunerlied", stanowi bardzo przyjemne, nieco filmowe intro i naprawdę szkoda, że nie rozwija się jak tytuł - w coś dłuższego i nieco bardziej złożonego.

Później trafiamy na pomieszanie Visage z wczesnym Tangerine Dream, ale w zasadzie to nie do końca i jednak inaczej. W każdym razie wspólny mianownik "zachlaliśmy nad syntezatorem i nie wiemy co dalej" jest wyczuwalny. To drugi i ostatni w tej kompilacji utwór Rainera - "Chider Grün". Brutalne, surowe, fajne!

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From East Germany - Tape Side 1
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From East Germany - Tape Side 1

No i niestety za chwilę dostajemy pierwszego liścia od Reinharda Lakomego - "Nanga Parbat". To jest tak słodkie, że mdli. Wyobraźcie sobie takie konkretne przeholowanie z ajerkoniakiem. I ten dzień następny. To to właśnie takie jest. Samo zło, z którego słodycz się wręcz wylewa - grozi próchnicą uszu. Utwór kończy się wizytą w kiblu.

Później mamy jeszcze raz Reinharda, ale już zdecydowanie bardziej zjadliwego. Co prawda strasznie monotonne, nawet jak na standardy gatunku, ale ma tylko dwie minuty i całkiem ciekawą polifonię. No ale dwie minuty to tak w sam raz - nawet można z tego czerpać jakąś przyjemność.

Strona kończy się utworem "Vision" - Wolfganga Paulke - zdecydowanie najlepszym na stronie A. Momentami podniośle, zdecydowanie filmowo. Mam też silne skojarzenia z grami, na przykład z "Unreal". Bardzo w klimatach lat osiemdziesiątych i może początku lat dziewięćdziesiątych. Świetnie nagrane, fajne stereo. Ciekawa partia gitarowa i solo. Przyjemny motyw przewodni. Momentami całkiem złożone przejścia. Przesłuchałem kilka razy i coraz bardziej mi się podoba. Naprawdę dobre.

Obracamy kasetę. Strona B zaczyna się niemrawo. Mamy dwa utwory P.O.N.D. Pierwszy - "Mondflug" kojarzy mi się z wietrzną, rajską kołysanką w chmurach. To już bardziej klimaty relaksacyjne. Nic porywającego.

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From East Germany - Tape Side 2
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From East Germany - Tape Side 2

Wtedy następuje zwrot akcji - dostajemy drugi utwór zespołu P.O.N.D. - "Airbase". To taka szybka akcja dograna co do sekundy, pełne napięcia, z rozbrajaniem bomby w tle, niepokojem itp.  Ale tak naprawdę najbardziej kojarzy mi się to z "Airwolfem" 😉 Czyli chyba nie wymaga dalszych rekomendacji...

Docieramy do Jörna Kanitza - "First Results Part 1". Nie porwało mnie i nie zachwyciło, ale tak na dobrą sprawę to nie ma w tym nic złego. Ma ciekawą linię basu i fajnie zrealizowaną stereofonię. Myślałem, że mogłoby to się rozwinąć w kolejnej części, ale tej na kasecie nie ma...

... jest za to na wydaniu CD. Chyba najlepszym podsumowaniem drugiej części "Wyników" będzie to, że nie ma jej na kasecie i nie jest to żadną stratą...

Gdyby się jednak zastanowić, to za chwilę trafiamy na "Pieces for a child" Hansa-Hasso Stamera, a to jest już samo zuooo. Celtycko - folkowo - syntezatorowe plumkanie. Takie na dobicie po pierwszym utworze na stronie.

Całe szczęście na osłodę i zakończenie albumu dostajemy "Ichtyosaurus" Juliiusa Krebsa. To najlepszy utwór na stronie, w zależności od fazy księżyca - wygrywa z "Vision" albo jest minimalnie za. Ma dwie wady - jest zbyt krótki (niecałe 9 minut) i syrena w tle jednak trochę męczy. Dinozaur sprawia jednak bardzo dobrze wrażenie - wielkiej przestrzeni, mozaiki. Taka muzyka 3D. Była kiedyś taka bajka - "The Real Ghostbusters" - to mimo, że "Ichtyosaurus" nie ma z nią nic wspólnego, to mi się z nią kojarzy i widzę postaci z animacji. Jest świetnie zrealizowany, z ciekawą stereofonią. Utwór jest z jednej strony powtarzalny i monotonny, ale ma dosyć złożoną polifonię i (przynajmniej ja tak mam) - podczas słuchania uwaga przeskakuje pomiędzy melodiami.

Na kasecie to już wszystko, natomiast na kompakcie Reinhard Lakomy dostaje trzecią szansę zaprezentowania zjadliwego utworu. "Ein gotischer Fall"... no cóż. Obecność tego utworu na płycie jest bardzo silnym argumentem za wyborem wersji kasetowej. Równo połowa utworu to odgłos odpompowywania wody z pralki półautomatycznej, w momencie, kiedy ta woda się już skończyła. I tak przez trzy minuty. A później mamy szumy w głowie powstałe po tym, jak w akcie desperacji przywaliliśmy głową w ścianę. To znaczy gdybyśmy przywalili, to tak by to brzmiało. Ale jak ktoś wytrwa do końca, to niewykluczone, że tego aktu dokona.

Podsumowując "East Germany"

- jest albumem o wiele, wiele lepszym niż można się było na pierwszy rzut oka spodziewać. Większości tych utworów chyba nie sposób posłuchać z innych źródeł. Mimo kilku ewidentnych gniotów - polecam! Tylko w przypadku wersji CD wydrapcie ostatni kawałek.

Ktoś był tak uprzejmy, że wrzucił cały album na YouTube, w dodatku jako playlistę.

 

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From POLAND

Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From Poland - Tape Side 1
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From Poland - Tape Side 1

Docieramy do drugiego albumu. Bardziej swojskiego. Tutaj obawa co do treści ustępuje nieco już podczas zapoznania się z listą utworów. Nazwiska robią wrażenie: Niemen, Komendarek, Goc...

Utwory Czesława Niemena są trudne do określenia i wpasowania w ramy. Na mnie ta muzyka sprawia wrażenie mocno eksperymentalne, słucha mi się tego dosyć ciężko. Traktuję to w kategorii ciekawostki.

Później mamy Marka Bilińskiego - "Faces of Desert", które w sporej części jest wariacją Bolera i mimo, że to dzieło Ravela lubię, to tutaj mnie zwyczajnie nudzi.

Strona A kończy się utworem Grzegorza Stróżniaka, który jest nijaki. Tego samego autora jest "Wstęga M" rozpoczynająca stronę B - jest to jedyny utwór z wokalem (tu Małgorzata Ostrowska) - ale jest też chyba najgorszy na kasecie.

Na szczęście za chwilę mamy dwa utwory Władysława Komendarka. Obiecywałem sobie po nich dosyć dużo i pierwszy - "Fruwająca Lalka" nieco rozczarowuje, ale ma pewien sznyt. Natomiast "Korekta Inteligencji" to już taka trochę perełka. Kojarzycie może taki mocno odjechany, wręcz ześwirowany utwór z płyty "Head Hunters" Herbie Hancocka - "Watermelon Man"? Jeżeli tak - to to jest właśnie takie. No po prostu musieli mieć ten sam koks, nie ma co do tego wątpliwości. Zabawne, nie wiadomo o co chodzi, ale trzyma poziom. Chociaż w pewnym momencie, w porównaniu do Herbiego, nieco męczy.
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From Poland - Tape Side 2
Looking East - Electronic East - Synthesizer Music From Poland - Tape Side 2

Później mamy aż trzy utwory zespołu Up Stream (który to wydaje się nie istnieć poza tym albumem...). Piewsze dwa są do bólu poprawne. Tak bardzo, że w pięć sekund zapominamy jak brzmiały. Na szczęście ostatni utwór zespołu - "Allegoric Conception of a Dream" jest nieco lepszy - w dobrym tempie, ze zmianami motywu przewodniego, trochę w klimatach Alana Parsonsa - myślę, że nie powstydziłby się go na swoich płytach.

Całość kończy "Anatomy of Sin (Part 3)" Przemysława Goca. Jeżeli potraficie sobie wyobrazić Świteziankę po cracku... ja nie potrafię, ale to brzmi właśnie tak.

Największą zaletą "Poland" jest to, że przypomniałem sobie o "Head Hunters" Herbie Hancocka - i tę płytę polecam każdemu w zamian! Zachodni koks chyba był jednak lepszy.