Przeskocz do treści

Mamy w końcu pierwsze fotostory na nowej odsłonie bloka! Co prawda nie tak spektakularne, jak niektóre poprzednie, ale przynajmniej zdjęcia tym razem robione prawdziwą cegłą a nie ziemniakiem.

To także moje pierwsze podejście do obróbki RAW-ów. W dodatku w odniesieniu do zdjęć, które wydawały się "wporzo" z aparatu. Musicie więc wybaczyć brak umiaru w używaniu suwaczków... No i trochę nudne zdjęcia.

Dolina Charlotty, która rozpoczyna galerię, zrobiła na nas naprawdę niezłe wrażenie, mimo, że na początku się na to nie zapowiadało. Dojazd jest taki... beznamiętny. Jak się źle skręci, to się wyląduje obok jednorożca i nadal nie wiadomo, czym się ludzie zachwycają. Ale jak już się dotrze w okolice jeziorek, amfiteatru i hotelu... to jest po prostu uroczo. Co do koncertów - w tym roku można było / będzie zobaczyć Alan Parsons Project, Billyego Idola czy Bryana Ferry. Oczywiście, kiedy my tam byliśmy, to akurat był Sławomir i Cleo... No. To nie zobaczyliśmy amfiteatru od środka.

Kierując się na północ, docieramy do Ustki i morza. Miasteczko jest całkiem przyjemne, z ładną plażą i cycatą syrenką. Choć jej atrybuty już zostały trochę zwandalowane. No cóż, nie ma to jak wandalowe samozaoranie - bo kto normalny niszczy piersi?

Dalej zobaczycie plażę i las w okolicach Poddąbia. Bardzo miło i bardzo spokojnie. Przynajmniej przed sezonem. No i był tojtoj przy zejściu na plażę, czysty! Polecam skrót przez las z Dębiny do Poddąbia. Nie przejmujcie się tym, że wszystkie mapy panicznie będą się darły, żeby zawrócić. Droga jest całkiem dobra! Przynajmniej na tych fragmentach, które nie są zasypane półmetrową warstwą piasku.

Później mamy Gardno i jego okolice. Mówiąc szczerze, jezioro nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia. Jest płytkie i przez to zarośnięte, w większości z niedostępnym brzegiem. Dookoła jest jednak sporo ścieżek rowerowych i całkiem miło można w ten sposób spędzić czas. Płynnie przechodzimy do Rowów, gdzie Łupawa wypływająca z Gardna uchodzi do morza. Plaża, w stronę Dębiny, systematycznie się rozszerza i w pewnym momencie jest naprawdę niezła. W Rowach można też zjeść naprawdę dobrą rybę. Ale tak naprawdę naprawdę dobrą. I naprawdę naprawdę drogą.

Przemieszczając się z okolic Gardna w okolice Łebska, trafiamy na Rowokół - najwyższe wzniesienie wybrzeża słowińskiego. Na jego szczycie znajduje się platforma widokowa z widokiem na oba jeziora, wydmy, morze i okoliczne wioseczki. Co ciekawe, na wieży znajduje się luneta dostępna za darmo (ale wejście na samą wieżę jest płatne). Udając się dalej na zachód, dotrzemy do wsi Kluki, która leży już bezpośrednio nad Łebskiem. Nad jeziorem znajdziemy kolejną platformę widokową, tym razem z bliższym podglądem na wydmy i ekstremalnym wiatrem. W samej wsi natomiast można zwiedzić Muzeum Wsi Słowińskiej.

Wydmy!

O! Robią wrażenie. Wydma łącka na zdjęciach wydaje się nieco bardziej spektakularna, my jednak wylądowaliśmy na wydmie czołpińskiej. Miała tą niezaprzeczalną zaletę, że w zasadzie nie było tam nikogo. Mogę tylko polecić! Świetna jest też plaża po przejściu wydmy, szeroka i pusta to niedopowiedzenie 😉

Ostatecznie, po drugiej stronie jeziora docieramy do Łeby.

Natomiast jadąc spory kawałek na południe, docieramy do Bytowa, gdzie znajduje się niemały zamek krzyżacki. Przyznaję jednak, że liczyłem na więcej. Można go zwiedzić, ale część jest zaadaptowana na pomieszczenia biurowe, w tym co można zwiedzać są wystawy stałe i czasowe. Całość jednak nie ma klimatu gotyckiego zamku.

Na samym końcu zobaczycie ptaki i zachody słońca. No bo przecież nie mogło ich zabraknąć!